Sługa Boży kard. Stefan Wyszyński powiedział kiedyś: "Ludzie mówią - <<czas to pieniądz>>. Ja mówię inaczej - <<czas to miłość>>. Pieniądz jest znikomy, a miłość trwa". Czas, trwanie - to miłość. Miłość to po prostu obecność. Nie istnieje brak czasu - istnieje brak miłości. Nie istnieją palące obowiązki - istnieje brak miłości. Nie istnieje zmęczenie - istnieje brak miłości. Nie grzebmy miłości tylko dlatego, że nie mamy czasu, czy wydaje nam się, że tak jest...
Widzimy dobrze, że korzystając z tej prostej, ale zarazem głębokiej definicji trudno o miłość ze znakiem jakości w naszych rodzinach, wspólnotach, miejscach, w których żyjemy. Jednak można coś z tym zrobić. Można, a nawet trzeba: najpierw zastanowić się i przypomnieć jak to było dawniej by potem jak mądry ojciec z Biblii "ze starej skrzyni wydobywać rzeczy stare i nowe". Jak w tekście br. Tadeusza Rucińskiego, redaktora naczelnego Anioła Stróża oraz Sygnałów Troski...
Zachęcamy do przeczytania oraz do wprowadzenia w życie postulatów zawartych w poniższych słowach.
Widzimy dobrze, że korzystając z tej prostej, ale zarazem głębokiej definicji trudno o miłość ze znakiem jakości w naszych rodzinach, wspólnotach, miejscach, w których żyjemy. Jednak można coś z tym zrobić. Można, a nawet trzeba: najpierw zastanowić się i przypomnieć jak to było dawniej by potem jak mądry ojciec z Biblii "ze starej skrzyni wydobywać rzeczy stare i nowe". Jak w tekście br. Tadeusza Rucińskiego, redaktora naczelnego Anioła Stróża oraz Sygnałów Troski...
Zachęcamy do przeczytania oraz do wprowadzenia w życie postulatów zawartych w poniższych słowach.
Noc
odbiera nam sen, dzień – pochłania praca.
Zachowajmy choć sobie
wieczory.
Ponoć
cierpiący na samotność ludzie, wieczorami zerkają do cudzych
okien, tęskniąc jakby za ciepłem ich świateł. Jednak kiedy
uważniej popatrzy się w te okna, to w większości z nich błyska
zimne światło telewizorów albo - w tych ciemniejszych - domyśleć
się można magicznego blasku komputerowych monitorów. W ilu z tych
domów ludzie siedzą w kręgu przy stole, patrząc sobie w oczy,
słuchając siebie i opowiadając coś sobie? O wspólnym śpiewie
chyba już nikt nawet nie marzy. Jeśli więc to tak rzadko się
zdarza, to czy jest to już tak zapomniane, że niepotrzebne? A zatem
nie patrząc sobie uważnie w oczy, przestajemy zważać na siebie.
Nie wsłuchując się w swoje głosy, głuchniemy nawet na czyjś
krzyk lub płacz. Pozostaje nam coraz słabszy wzrok zahipnotyzowany
przez ekran lub monitor, uszy głuche na żywe głosy lub zatkane
słuchawkami, no i nieme usta. Monady bez okien – tak to ktoś
określił – wśród których obcość płynie całymi rzekami.
Tak
kiedyś nie było – powiedzieliby nam przodkowie. – A jak było?
Różnie, ale bliżej siebie, bardziej swojsko, jaśniej i cieplej,
choć świateł i pieców było mniej. Warto byłoby w tym czasie
wspomnieć - dawniej dobrze w Polsce znane, a dziś już zamierające
- „święte
wieczory”. Wspominają
je czasem najstarsi z nas, a przeczytać o nich można u Oskara
Kolberga czy Zygmunta Glogera, który o wieczorach między Wigilią
Bożego Narodzenia a Wigilią Trzech Króli tak pisze:
„Zebrani domownicy i rodzina koło ogniska, przy którym kilka pokoleń zwyczaj stary zachowywało, słuchali opowiadań starców o czasach dawnych, o tym świecie uroków i dziwów. Tradycja często więc tysiącletnia w te długie zimowe wieczory utrwalając się w pamięci młodych pokoleń, robiła z nich nowe ogniwa nowego i starego łańcucha. Opowiadanie starych podań i baśni, i pogrążenie myśli w świecie, który nazywamy przeszłością, przerywały często śpiewy nabożnych pieśni, podnoszące mimowolnie ducha wieśniaków do uczuć szlachetnych i prawych, do Boga, który jak był przeszłości, tak i przyszłego ziemskiego życia miał być Panem...” (Zwyczaje ludu z okolic Tykocina i Bielska).
Czy
stać byłoby nas na jakąś formę powrotu do czegoś tak ludzkiego,
rodzinnego, ale i Bożego? Jeśli dajemy sobie narzucać popkulturowe
przeszczepy obcych i pogańskich tradycji, to czy nie lepiej sięgnąć
do własnych korzeni i czegoś uśpionego w genach? Tak naprawdę, to
my tego coraz bardziej potrzebujemy w naszych eleganckich, ciepłych,
lecz umierających domach i w zamierających sercach. To już się tu
i ówdzie dzieje, czy to w postaci kolędowych wieczornic, jasełek,
czytania i słuchania Bożenarodzeniowych opowieści, pięknych
polskich legend, wierszy i baśni. I to nie tylko w parafialnych
salach, ale w domach, w rodzinach, między sąsiadami. Milczą o tym
w telewizji, ale „prawdziwe życie dzieje się gdzie indziej.”
Coraz więcej miast ma swoje Orszaki Trzech Króli z barwnymi
postaciami Trzech Mędrców w jasełkowym otoczeniu i scenografii,
wędrujące ulicami, śpiewające i dokazujące. Dlaczegoż nie może
też dziać się coś wyżej wspomnianego w naszych domach,
szczególnie w Wigilię Trzech Króli, który to wieczór przodkowie
nazywali „szczodrym”,
bo nie tylko dzieci obdarowywano wtedy pieczonymi specjalnie rogalami
zwanymi „szczodrakami”. A były te rogale (gdzie indziej pierogi)
z różnym nadzieniem – bogatym, słodkim, pikantnym, ale i
biednym, zależnie, jak się komu powodziło w danym roku. Ważne
było to wzajemne obdarowywanie się i świętowanie pamiątki owych
mądrych i hojnych Trzech Darczyńców w ich naśladowaniu. Ów
„szczodry wieczór” kończył „święte wieczory” w
Bożenarodzeniowej radości, nastroju i wystroju, biblijnym i
literackim odtwarzaniu tamtych scen, wydarzeń i przeżyć, boć
przecież w tym się zawiera świętowanie, które ma pięknie
poruszyć i umysł, i serce, i duszę wespół z innymi.
Patrzcie
więc, co dobiera nam sztuczna i coraz bardziej obca nam popkultura –
bo i wiarę, i polską swojskość, i stare tradycje, i rodzinność,
no i wieczorowo-świąteczny czas, który może być i święty, i
szczodry, i dobry, i Boży.
Nie
pozwólmy na to i odbierajmy, co nasze, chrześcijańskie i
życiodajne. „Odpocząwszy chwilę na ziemi, dusze nastawiają się
na górny lot” – pisała Zofia Kossak o misteriach jasełkowych.
A drzwi naszych domów, które nawiedziła radość, pieśń, ksiądz
po kolędzie i tchnienie świętych zdarzeń, niech określone
zostaną święconą kredą tymi trzema literami, które według
jednych oznaczają legendarne imiona Mędrców, czyli Kacper,
Melchior i Baltazar, a zdaniem innych oznaczały błogosławieństwo:
Kristof Mension Benedicat, czyli: „Niech Bóg temu domowi
błogosławi”. Niech
błogosławi!
Br.
Tadeusz Ruciński FSC